„Marta – święta czy kurtyzana?”
Ci, którzy uczęszczają na moje zajęcia, z pewnością wiedzą, jakim wielkim uczuciem darzę twórczość mojej ulubionej autorki Elizy O. Z tego względu nie odmówię sobie przyjemności otwarcia cyklu fragmentami jednej z rozpraw poświęconej jej wiekopomnemu dziełu, czyli historii Marty. Już po podtytule należało się spodziewać, że będzie to niezapomniana interpretacja…
Wstęp rozwiewał ostatnie wątpliwości autorytatywnym stwierdzeniem: „Jeszcze do XIX w. miejsce kobiety było w domu. Uosabiała ona poświęcenie, zaparcie, niekiedy samo estetyczne piękno”. Koncepcja na pozór słuszna, jednak biorąc pod uwagę drugi z wyznaczników z gastrologicznego punktu widzenia, sugeruje on jakże konkretne miejsce kobiety w domu i, o zgrozo, nie jest to kuchnia! Jednak czy wówczas mówić można o estetycznym pięknie…?
W dalszych paragrafach pracy autor przekonuje o zmianach w postrzeganiu kobiety, jakie dokonały się w kolejnych dziesięcioleciach. „Pozytywizm pozwolił kobiecie rozwinąć skrzydła, znalazła ona miejsce w takich działach pracy jak: nauczycielstwo, rzemiosło, artyzm czy literatura”. Aż strach zapytać, jakie to być musiały skrzydła, aby pozwoliły na taki lot i lądowanie w wymienionych działach…
Na koniec zdanie, które mimo iż odnosi się do dzieła literackiego sprzed ponad stulecia, wydaje się ponadczasowe: „Jej biografia [Marty – przyp GB] posiada rangę bliską świętości nie dlatego tylko, że bohaterka padła ofiarą niedomagań systemu społecznego, ale przede wszystkim dlatego, że podjęła się stawić mu czoła. Bez zaplecza doświadczalnego, próbowała się wcielić w konkretne kobiece role społeczne”. Nie wiem, jakim stanem swych czół i zapleczem doświadczalnym dysponują współczesne kobiety, które padają ofiarami podobnych niedomagań systemu. Nawet nie chcę sobie tego wyobrażać, bo w miejscu czół, musiałyby one mieć chyba stalowe przyłbice…
Czytając podsumowanie byłem w stadium bliskim męczeństwa (lecz niestety nie osiągnąłem rangi świętości), nie tylko dlatego, że musiałem w pocie czoła zmagać się z niedomaganiami powyższych wywodów, ale przede wszystkim dlatego, że nie wychodząc z danej mi roli dydaktyka musiałem znaleźć w nich sens, nie zwątpiwszy w ludzki intelekt.
Niebawem dalszy ciąg nastąpi…